literature

FC: Sala strachow Demachosa

Deviation Actions

KawaiiJumi's avatar
By
Published:
805 Views

Literature Text

PROLOG.

-Oj nie martw się Sali, poradzę sobie. Naprawdę.
Przyglądałam się demonicy z troską, a raczej samej aurze przepełnionej bólem. Chłopcy dokładnie opisali mi jej stan po sali strachów. Miała rozerwaną niemal na strzępy szyję i do czasu zagojenia się ran nie mogła mówić.
-Tak, wiem, jakby co mam poddać się nim stanie mi się krzywda. Naprawdę, nic mi nie będzie. Czekajcie na mnie tutaj z gorącą czekoladą!
Uścisnęłam ją mocno, a potem czmychnęła do środka, gdzie czekał już ten paskudny wyliniały kocur... znaczy się pan Demachos oczywiście. Wiele miałam mu do zarzucenia, dlatego zamierzałam przejść tę próbę pomyślnie, w zamian za Saligię.
-Na co czekasz. Jestem gotowa.


AKT 1.

Cisza. Kompletna. Żadnej aury wokół. Zupełnie.

Przywykłam do samotności, nieraz zdarzało się iż zostawałam w domu bez opieki braci czy rodziców. Ten stan był jednak o tyle dziwniejszy iż nie wyczuwałam najmniejszego nawet drgania życia innych istot. Ani jednego robaczka, muchy czy też myszki. Całkowite nic. Dla pewności obróciłam się wokół siebie. Nadal pustka.
Jedyne co słyszałam to dźwięk własnego ciała. Jak krew przepływa przez moje żyły, jak serce bije, każdy szelest sukienki. Zniecierpliwiona czekałam na to co się wydarzy, jednak otoczenie nie uległo najmniejszej nawet zmianie.
Czas mijał. Ile to już, 10 minut? 20? Godzina? Miałam wrażenie iż trwałam w tej pustce przez rok bądź dłużej. Ogarniająca mnie panika powodowała iż zaczynałam powoli tracić pewność siebie, z jaką tutaj weszłam.
-No dalej kocie!
Nie odpowiedział na moją prowokację. Potem spróbowałam kolejny raz i następny.
Muszę coś zrobić, inaczej zwariuję.
Przykucnęłam sobie na ziemi i zaczęłam śpiewać piosenkę, którą zawsze do snu nucił mi mój najstarszy brat.

Ach witaj mała gwiazdko,
Czy czujesz się dobrze?
Ja jestem tak samotna,
Jak każda istota w czasie narodzin.

Czułam jak zaczynam wariować w tej pustce pozbawionej jakichkolwiek bodźców. Zaczęłam chodzić w kółko i liczyć kroki, potem leżałam i próbowałam zasnąć. Nie mam pojęcia ile czasu tu spędziłam, ale z każdą kolejną sekundą zaczęło mi to obojętnieć.
Wtedy też poczułam swędzenie na skórze. Spojrzałam odruchowo na własne dłonie. Widziałam jedynie, jak ciemne żyłki okalają moją aurę, wyrywając z niej drobne fragmenty. Zamierzałam przetrzeć oczy, ale gdy tylko dotknęłam własnych powiek, odczułam iż nie mam palców.
Co się dzieje?
Strach zaczynał ogarniać całą moją jaźń coraz bardziej.
Upadłam.
Szybkie spojrzenie na moje nogi dało mi jasność sytuacji. Te same ciemne nici zżerały właśnie moje łydki. Zaczęłam się cofać, używając do tego jedynie pozostałych mi kikutów. Jednak nie to było najstraszniejsze... po chwili przestałam słyszeć bicie swoje serca.
Umieram?
Nadal jednak wszystko odczuwałam. To coś, co namiętnie zżerało całe moje ciało, nie oszczędziło nawet włosów, które przecież tak moi bracia lubieli.
Czułam jak łzy napływają do moich oczu, na które coraz gorzej zaczęłam postrzegać aury.
Och nie!
Zaczęłam wymachiwać wszystkimi kończynami w panicznym strachu.
DAJ MI SPOKÓJ!
Miałam wrażenie, że postradałam własne zmysły. Wtedy jedna krótka myśl przeleciała mi przez umysł.
Sali.
Napięłam wszystkie swoje mięśnie, by wymusić na ustach pełen pogardy uśmiech.
Sali.
Przerzuciłam z trudem ciężar ciała by być na czworaka.
Sali.
Wiele wysiłku mnie kosztowało przybranie prawdziwej formy, jednak stanie na czterech podżartych łapach było prostsze niż w postaci humanoidalnej.
Sali!
Ryknęłam jak rasowa lamia.
-Rozumiem już twoje sztuczki kocie z otchłani. Najpierw próbujesz sprawić bym oszalała od słuchania niczego nad swoje własne ciało, a potem, gdy moja pewność siebie jest na granicy wytrzymałości, rzucasz we mnie lękiem, którego unikam jak ognia. Trywialne i prymitywne. Haha... HAHAHAHA! To za Sali!
Ryknęłam raz kolejny i wszystko wkoło się rozsypało w drobny mak. Ułyszałam tylko sykliwy śmiech Demachosa, a następnie drzwi się otwarły. Dumna z siebie, kręcąc lwim zadem wyszłam na zewnątrz.
-Widzisz Sali? Mówiłam, że pomszczę twoją porażkę.
Przez moment miałam wrażenie iż w jej aurze zatańczyła iskra radości, a może nawet pewnego rodzaju dumy?


AKT 2.

Wojna w której braliśmy udział była przerażająca. Trudno powiedzieć jak wielu adeptów zginęło. Najbardziej bolesną jednak stratą dla nas wszystkich, Sali, Jarvana, no i oczywiście Hadesa była śmierć pana Almy. To wszystko nasza wina, spóźniliśmy się trochę w podziemiach, a wszystko przez to iż zgubiliśmy drogę. Nie zdążyliśmy na czas i gdy tylko dotarliśmy spowrotem pod mur, obaj bracia Merhuanes byli martwi, wcześniej zawzięcie broniąc swoich własnych pleców. Opłakiwała ich naprawdę duża część Fantasme. W szale złości, Sali pozostawiła za sobą całe morze krwi, gdyż więcej jej skrzydła nie były w stanie przyjąć.

To była istna rzeź, ale jakoś przetrwaliśmy ten straszny epizod. Mimo tego, już nic nie było takie samo. Hades, którego Alma był najbliższym przyjacielem stał się niezwykle opryskliwy i nieczuły. Może ja i Jarvan nie odczuwaliśmy na sobie jego frustracji, niemniej nigdy już nie zobaczyłam w jego aurze tej radości, co dawniej. Mam wrażenie, że śmierć pana strażnika wyrwała w jego sercu olbrzymią dziurę, którą nawet my nie bylibyśmy w stanie załatać.

Wiele czasu zabrała nam odbudowa szkoły, domów, murów. Każdy pomagał jak mógł i na bardzo długo przegnąliśmy chaos. Nasi mistrzowie podejrzewali nawet, iż kolejna bitwa odbędzie się dopiero, gdy następne pokolenie przybędzie do Fantasme.

Mnie osobiście udało się wspiąć na poziom pomocnika jednego z mistrzów. Dość istotna ranga i wymagająca wiele skupienia. Piastowałam ten sam stołek wraz z Thomasem, jako iż najbardziej spośród swoich równieśników zasłużyliśmy się na wojnie w roli medium.


AKT 3.

Nie wiem kiedy tak bardzo się do siebie zbliżyliśmy, ale Thomas stał się dla mnie najważniejszą osobą. Z biegiem lat wykształciło się we mnie romantyczne uczucie do niego. Podziwiałam go z każdym dniem coraz bardziej, bowiem mimo ogólnej nieśmiałości robił wszystko co w jego mocy. W każdą czynność wkładał cały swój wysiłek. Nie można powiedzieć, był czasem takim samym tchórzem jak mój mały szachraj Magziel, ale właśnie to mnie w nim pociągało.

Wtedy też poprosił mnie o rękę.

Nie muszę chyba wspominać, że ta wiadomość wywołała istną burzę wśród moich przyjaciół, niemniej mimo ich oporów, zamierzałam przyjąć oświadczyny. Sali była całkowicie przeciwna, ponieważ uważała Thomasa za istotę słabą, która nie będzie w stanie mnie obronić. Jarvan? Nie rozumiałam go, wydawał się jednak mieć pewien żal do mnie o to. Jedynie chyba Hades w pełni to zaakceptował, choć obiecał, że jeżeli Thomas wyrządzi mi krzywdę, to osobiście z Sali odpłacą mu z nawiązką. Kocham ich za to, jacy są, choć rana w sercu po reakcji Jarvana boli do teraz. Żałuję iż nie zobaczyłam go też później, w najważniejszy dla mnie dzień...

***

-Niech ta dłoń, odegna precz Twoje troski,
Twój kielich, nigdy nie będzie pusty
Albowiem ja będę Ci winem,
Tą świecą, oświetlę Twą drogę w ciemności,
Poprzez tą obrączkę, proszę Cię, bądź mój Thomasie.

Tak brzmiała nasza przysięga małżeńska. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Naprawdę byłam szczęśliwa, wielokrotnie płakałam z radości.

Na uroczystość zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół. To była osobliwa i bardzo intymna ceremonia.

Jednym z prezentów, jakim obdarował nas Milzis był fakt iż odzyskałam wzrok. I choć długo zajęła mi nauka nowego życia, byłam wdzięczna, niezwykle wdzięczna.


AKT 4.

-Cyryl! Cecylia! Gdzież te małe szkodniki poszły...
Cyryl i Cecylia byli dziećmi moimi oraz Thomasa. Urocze, acz bardzo psotne bliźnięta, które miały w sobie więcej życia niż niejeden przedstawiciel młodzieży wśród rekrutów Fantasme.
Wraz z moim mężem po ślubie osiedliśmy na uboczu, w skromnym domu. Wiodło nam się tu jak u Milzisa za piecem. A przynajmniej do tego dnia.

-Thomasie, poszedłbyś ich poszukać, znów zwiały.
Weszłam do biblioteki, jednak nikogo nie zastałam.
-Thomasie? THOMAS! Gdzież on znów łazi.
Rola pani domu nie była łatwa. Bardzo wiele czasu zajęła mi nauka gotowania, czy sprzątania. Nigdy dotychczas tego nie robiłam, ale sprawiało mi to wiele radości, gdyż dawałam z siebie wszystko dla osób, które kochałam całym sercem.

O dziwo Magziela też nigdzie nie było.
-Wszystko jak zwykle na mojej głowie, eh. Faceci.
Rzuciłam ścierkę gdzieś na stół i ruszyłam ich poszukać po okolicy. Dzieciaki uwielbiały zapuszczać się nad pobliski staw.
Całą drogę rozglądałam się bacznie, gdy nagle zauważyłam już z daleka leżącą na trawie brązową czuprynę.
-Thomas! Trzeba było mi powiedzieć, że zabierasz dzieci nad staw. Martwiłam się o wa...
Zamarłam.
Gdy tylko podeszłam bliżej, mogłam zobaczyć jak ciało mojego męża, ledwie dychającego jest zżerana przez okropne, a przede wszystkim olbrzymie larwy. Powietrze czuć było zgnilizną, zapewne z rozkładających się, spalonych ran. Rzuciłam się do przodu, pchnięta obawą i zaczełam odrzucać gołymi rękami te pasożyty.
-Thomas... Thomas... trzymaj się.
Załkałam cicho, starając się jakoś mu ulżyć w bólu, pomóc, cokolwiek! Ta bezsilność jest przytłaczająca.

Nim skonał w mych ramionach, wyszeptał kilka słów, które przebiły na wskroś moje serce.
-Ale... nie, to niemożliwe.
Załkałam cicho, tuląc rozszarpane zwłoki ukochanego. Zapewne zostałabym przy nim cały ten dzień i całą noc, nim zebrałabym siły by naszykować jego ciało do pogrzebu. Nie mogłam jednak siedzieć bezczynnie, gdy moim dzieciom, najpiękniejszej żywej pamiątce po Thomasie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.
Zmieniwszy się w bestię pognałam ile sił w łapach, z duszą na ramieniu, a po śladach krwi.

I znalazłam go.
-Magziel... tyle lat byłeś naszym towarzyszem, przyjacielem...
Kot wściekle syknął i obrócił się przodem do mnie, gotów użyć zaklęcia, które mogłoby zanihilować moje ciało doszczętnie. Zareagowałam jednak ułamek sekundy szybciej, wywołując ducha. Nie pamiętam dokładnie przebiegu tej walki, wiem jednak iż była brutalna, krwawa, pełna bólu. Ostatecznie udało nam się zabić małego szachraja. Wiem, że nie chciał tego, jednak chaos który powrócił, opętał jego ciało oraz jaźń zmuszając do bestialskich czynów.
Serce me było przez chwilę rozdarte między wiarę, a obowiązek. Jednak pomimo wyrzutów sumienia chciałam ratować własne dzieci. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby poświęcenie Thomasa poszło na marne.

Już spokojniejsza o los swoich pociech, ciągle jednak łkając nad losem małżonka, udałam się poszukać zgub. I znalazłam je, broczące krwią. Ich lica, blade niby porcelana, a oczy martwe. Opadłam na ziemię nie ufając temu co widzę.
-Przecież zdążyłam... dlaczego?
Przygarnęłam do siebie te małe niewinne istotki, próbując je ocucić. Nie wierzyłam, że mogły być martwe, nie docierało to do mnie.
-Cyryl... Cecylia... to głupi żart. Nie wolno sobie tak żartować z mamusi.
Załkałam, ocierając krańcem i tak brudnego już rękawa ich policzki. Ciała ich jednak pozostały bez życia, zimne.
-Proszę... tylko nie wy...
Drżałam. Czułam, że oszaleję, że cały świat nagle zaczął mnie nienawidzić, że pragnął mnie ukarać za dawne grzechy. Ale cóż zawiniły te małe dzieci?
Cały mój świat, który tworzyłam wraz z Thomasem przez wiele lat, zaczał się rozsypywać na drobne kawałeczki.


EPILOG.

-DOOOOOOOOOŚĆ! DŁUŻEJ TEGO NIE ZNIOSĘ! ZABIJCIE MNIE, PROSZĘ!
Krzyczałam jak opętana, zalana łzami i śliną. Z tego nie do opisania stresu, strachu, bólu i cierpienia nawet się posikałam. Mdliło mnie, a w głowie wirowało.
Wtedy też wszystko ustało.
Stałam jakby nigdy nic, zmoczona, w sali strachów, którą kreował Demachos.
-Ale jak to?
Spojrzałam na jego aurę z niedowierzaniem.
-Te wszystkie lata... każdy jeden dzień, godzina, minuta, sekunda... to wszystko co przeżyłam. To była wizja? I Thomas? I Cecylia oraz Cyryl?
Drżałam.
-To nigdy nie istniało?
Zagryzłam wargę i wybiegłam z sali ile sił w nogach. Nie wiem, czy ktoś na mnie czekał. Chciałam teraz pozostać sama.
Schowałam w się we własnym pokoju, zaryglowałam go szczelnie, skuliłam w kąciku i szlochałam. Wypłakiwałam przez noc całe swoje płuca, a zapewne dźwięki mego żalu niosły się po kamienicy głośnym echem, zupełnie jak zranionej banshee, która postradała własne dzieci.


THE END~


Hahaha... marna istotko... to jeszcze nie koniec. Zapamiętaj jednak z tej lekcji jedno... nigdy nie lekceważ kotów z Cheshire. Jeszcze się spotkamy...
:iconfantasmecollege:

Kilka uwag:
1. Postacie, jeśli są OOC, uwzględnijcie, iż jest to tylko wizja stworzona przez Demachosa, a zaczerpnięta z tego, jak wszystkich wyobraża sobie Orchidea.
2. Postacie nie są zarąbiste i czasem nie wychodzi, cóż, Orchidei dość często nie wychodzi, bywa xD
3. Przepraszam za wykorzystanie postaci bez wiedzy autorów, jeśli coś nie pasuje, mówcie, poprawię.
4. Błędy? Proszę mi wysłać w notce, od razu z chęcią poprawię C:
5. Będzie kilka ilustracji, jak złapie mnie wena.
6. Tak, przysięga jest zaczerpnięta z filmu Gnijąca panna młoda Tima Burtona. Klasyczna przysięga nie pasowała, a ja nie umiem ich pisać xD
7. Komentarze mile widziane, naprawdę.
8. Mam nadzieję, iż zostanie doceniony fakt iż nie jest to reżyserowana historia (takie pisze się znacznie łatwiej...)
9. Nie lubię postaci, które ZAWSZE jakoś wygrywają.

Ilustracje:
1. [link]
2. [link]
3. [link]

Postaci występujące należą do ich autorów.
Alma, Orchidea do mnie.
© 2012 - 2024 KawaiiJumi
Comments23
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Jarasz's avatar
A my (znaczy gracze) mamy tak często na sesjach jak Dżumek prowadzi... :(